Ciągle w miejscu

Po pięciu latach pracy w zawodzie inżyniera ds. jakości czuję się wystarczająco doświadczona, by móc wypowiedzieć się na temat tego, co mnie boli, co mnie kłuje, co irytuje i co zadowala. Przez pięć lat na swoim wewnętrznym koncie rozrachunkowym zgromadziłam tyle wydarzeń i doświadczeń, że na ich podstawie można by napisać jakieś opasłe tomisko, albo nawet i trzy. Wyobraźcie sobie więc teraz taką Trylogię, tyle, że nie o Krzyżakach i Państwie Polskim, a o pracy kontrolera jakości. Zarówno oryginalna Trylogia, jak i ta moja, wyimaginowana, stanowią o ciężkiej walce – w moim przypadku, o walce z koniecznością pójścia do pracy i wytrzymania w niej przez osiem godzin dziennie.

Nie wiem po kiego grzyba w ogóle zatrudniłam się jako inżynier ds. jakości Kraków. Przecież już na początku przeczuwałam, że wyjdzie z tego wszystko, co najgorsze, a ja dość szybko wypalę się zawodowo. Cóż, jak to ze mną zwykle bywa: najpierw zrobiłam, dopiero pomyślałam. Przeświadczenia o tym, że zawód kontrolera jakości nie jest dla mnie nabrałam już w drugim tygodniu pracy i tak w tym przeświadczeniu trwam już prawie pięć lat – pięć lat siedzenia w jednej firmie na jednym stanowisku pracy, i to wcale nie cudownym. Ktoś, kto mnie nie zna mógłby powiedzieć, że jest to jakiś sposób samoumartwiania się, ale ja wam powiem w sekrecie, że po prostu mi się nie chce na nowo szukać pracy i wolę siedzieć w firmie, której nie lubię, niż na nowo rozpocząć wysyłanie CV i bieganie po rozmowach kwalifikacyjnych. Mam ciepłą posadkę w małej firmie, w której prawie nic nie muszę robić. Od czasu do czasu coś tam sobie sprawdzę, co jakiś czas napiszę raport i jest OK. Przynajmniej się nie przemęczam.

Zostaw komentarz