Po całym dniu pracy w zawodzie inżyniera ds. jakości do domu wracam tak wypompowany, że marzę jedynie o ciepłym obiedzie, wygodnych kapciach i wieczorze z nosem w gazecie lub w dobrej książce. Niestety, odkąd dwa miesiące temu w naszym domu pojawił się mój pierworodny, o spokojnych popołudniach musiałem zapomnieć i wbić się w domowy kierat przeróżnych obowiązków. Wychodzi więc na to, że od rana do popołudnia haruję w pracy (inżynier ds. jakości Rybnik), by po powrocie do domu dalej harować, tyle, że w nieco inny sposób.
Moja dziewczyna jest zmęczona próbami pogodzenia obowiązków domowych z obowiązkami wobec dziecka. Na razie ogarnianie wszystkiego na raz nie wychodzi jej zbyt dobrze, bo zbyt przejmuje się nową rolą matki, w jaką weszła niespełna dwa miesiące temu.
Po powrocie do domu pierwsze co robię to wyprowadzam naszego psa na krótki spacer. Gdy razem z Dżekim wracamy do domu, na stole czeka już na mnie zrobiony naprędce obiad. Podczas jedzenia obiadu, moja dziewczyna, Zuza, krąży zazwyczaj wokół mnie z małym na rękach i tylko czeka, gdy odłożę widelec, by wcisnąć mi małego i zająć się ogarnianiem domu. Czasem nie zdążę przełknąć ostatniej porcji obiadu, a syn już leży w moich dłoniach i drze się w niebogłosy, bo strasznie męczą go kolki. Kolejne trzy godziny to naprzemienne karmienie i próby uśpienia syna, który nie należy do najspokojniejszych dzieci. W tym czasie Zuza biega po domu ze ścierką w ręce i sprząta wszystko, co popadnie. Jaki widać, naprawdę nie mam czasu na odpoczynek. Może gdy mały podrośnie będzie nieco lepiej.