Sezon powiedzenia „Nie jedz, bo to na Święta” uważam za otwarty. Sezonu tego nie lubię najbardziej ze wszystkich możliwych, bo ogranicza możliwości jedzeniowe do zwykłych potraw, jakie mam na co dzień, podczas gdy w zasięgu wzroku znajdują się różne pyszności przygotowane z myślą o Bożym Narodzeniu. Moja żona jest specjalistką w mówieniu mi, że mam czegoś nie jeść, bo zabraknie na święta. Każdego roku sytuacja się powtarza, więc zdążyła już sobie to zdanie opracować do perfekcji.
Może i nie miałbym nic przeciwko trzymaniu wszystkich dobroci na święta, gdyby te dobroci tak naprawdę się jadło i zjadało do końca. Drażni mnie, że żona na początki zabrania mi jedzenia na co mam ochotę, a później wciska na siłę, bo istnieje możliwość, że się zmarnuje.
Każdego roku po Świętach Bożego Narodzenia wyrzucamy ogrom jedzenia. Wyrzuca się pierogi, ryby, sałatki śledziowe i inne. Tego jest po prostu tyle, że nie ma szans na przejedzenie ogromu pyszności. Gdybym natomiast zaczął jeść wszystko nieco wcześniej to na pewno strat byłoby o wiele mniej, inżynier ds. jakości Starachowice.
Szkoda, że żony nie mogę przekonać do swoich racji. Ile razy bym jej nie powtarzał moich mądrości, ona i tak zrobi po swojemu. W tej bitwie jestem wielkim przegranym.